środa, 31 grudnia 2008
173. Paul Klee

Trafiłam dziś na takie zdanie: „Jedno oko widzi, drugie czuje”. To cytat z Paula Klee. Lubię geometrię, porządek, symetrię itp., dlatego jego obrazy bardzo mi się podobają. Mam kilka jego albumów, chętnie kupuję kolejne reprodukcje na pocztówkach... W przyszłym roku, 18 grudnia, przypadnie 130 rocznica urodzin Klee [ur. 18.XII.1879 w Münchenbuchsee k. Berna, zm. 29.VI.1940 w Muralto k. Locarno] - malarza szwajcarskiego, grafika, profesora m.in. Bauhausu [Das Staatliche Bauhaus Weimar, Hochschule für Gestaltung - niemiecka uczelnia artystyczna], członka Der Blaue Reiter [niem. Błękitny Jeździec - awangardowe ugrupowanie artystyczne z Monachium], a także uzdolnionego skrzypka [pochodził z muzykalnej rodziny]. Ekspresjonizm, surrealizm i kubizm, geometryzacja, sztuka prymitywna, sztuka „dziecięca” - tak określane są jego prace, wymykające się jednoznacznemu zaszufladkowaniu. Był przyjacielem m.in. Wassily Kandinsky’ego. Najbardziej znany okres z twórczości Klee, tzw. „tunezyjski”, bardzo radosny, to efekt podróży z 1914 roku, jaką odbył do Tunisu z zaprzyjaźnionymi malarzami - Augustem Macke i Louisem René Moillietem.
Kilka lat temu, w 2001 roku, można było obejrzeć jego prace w Polsce na wystawie „Paul Klee. Od szkicownika do obrazu” [właśnie zakupiłam katalog wystawowy :-) przeceniony w Muzeum Narodowym w Poznaniu; przeglądam i raduję się jak małe dziecko].
Muzeum imienia Paula Klee powstało w Bernie według projektu włoskiego architekta Renzo Piano [słynne Centrum Pompidou w Paryżu to też jego dzieło]. Otwarte w czerwcu 2005 roku gromadzi kolekcję 4000 prac artysty, w tym 200 jednocześnie udostępnianych zwiedzającym.
poniedziałek, 29 grudnia 2008
172. Wystawa Marii Ekier

Wśród dzisiejszych wiadomości Biblioteki Analiz jedna wręcz „elektryzująca” :-) Podczas VIII Poznańskich Spotkań Targowych - Książka dla Dzieci i Młodzieży, które odbędą się między 13 a 15 marca 2009 roku zorganizowana zostanie - w ramach cyklu Mistrzowie Ilustracji w galerii Profil Centrum Kultury Zamek - wystawa ilustracji Marii Ekier! Już nie mogę się doczekać :-D
Etykiety:
dzień powszedni,
książki,
rysunek,
sztuka
sobota, 27 grudnia 2008
171. Beyoncé

piątek, 26 grudnia 2008
169. Bezsenność...

Znów nie mogę zasnąć :-/ Okropna jest ta przypadłość - bezsenność. Właśnie obejrzałam odcinek serialu Seks w wielkim mieście - co za bzdety! [Zadziwiające jednak, jak mnie wciągnęło w TV na te 45 minut :-/ ]. Przepraszam, ale do mnie ten filmik, perypetie bohaterek… jakoś nie przemawiają… A zdaje się, że nowa książka autorki Candace Bushnell bije rekordy w Polsce… Plakaty w całym mieście, lista hitów w empiku opanowana itp. Hmmm… Może takiej właśnie lekturki - lekkiej, przyjemnej, niewymagającej - nam potrzeba? Bez zbędnych przemyśleń natury egzystencjalistycznej, filozoficznej, pytań o sens istnienia świata…? Życie jest wystarczająco ciężkie… Eh, plotę głupoty :-/ Trudno mi jednak pogodzić się z tym, że takie lektury wydaje SW Znak z Krakowa - niegdyś wiodące „poważne” wydawnictwo… Ale jako osoba pracująca w wydawnictwie rozumiem to, przyjmuję do wiadomości [czytaj: niekoniecznie się z tego cieszę] - aby wydać jedną dobrą tzw. „niszową” książkę [czytaj: nie bardzo się sprzedającą], trzeba wydać przynajmniej dziesięć mniej poważnych [czytaj: chwytliwych], aby w ogóle się utrzymać na rynku książki :-/ Nie ma jednak co wygadywać innym, gdy samemu czyta się „bzdurki” ;-D Pod ręką mam właśnie kryminał Alex Kava, do rana pewnie zdążę przeczytać. Na nic poważniejszego nie mam siły się porywać… Kiedy pracowałam w księgarni, moją mantrą było [i wciąż jest]: „Nieważne, co ktoś czyta, ważne, że w ogóle czyta” :-D
Wczoraj zmarły dwie wspaniałe osoby - Maciej Kuroń [48 l.], uroczy, zawsze serdeczny i uśmiechnięty kucharz i dziennikarz oraz laureat literackiej nagrody Nobla z 2005 roku - Harold Pinter [78 l.]. Smutne...
Wczoraj zmarły dwie wspaniałe osoby - Maciej Kuroń [48 l.], uroczy, zawsze serdeczny i uśmiechnięty kucharz i dziennikarz oraz laureat literackiej nagrody Nobla z 2005 roku - Harold Pinter [78 l.]. Smutne...
czwartek, 25 grudnia 2008
167. Losowanie
Ale najważniejsze…
Konkurs numer 4 rozstrzygnięty! Do miseczki „Mglista łąka” trafiły losy, dużooooo losów :-) Merdałam i merdałam, i jeszcze trochę pomerdałam… i wymerdałam zwyciężczynię o nicku:
Ania.
Gratuluję serdecznie! Smilla z Grenlandii i zimowa gwiazdka Swarovskiego już zapakowane, czekają do wysyłki. Poproszę na mojego maila [jest na dole strony] adres do wysyłki prezentu. Jak zawsze zapewniam, że jestem osobą prywatną, zaraz po wysłaniu paczki, mail zostanie zniszczony i Twoje dane nigdy nie będą przez nikogo przetwarzane, również przeze mnie.
A następny konkurs już w styczniu :-)
środa, 24 grudnia 2008
wtorek, 23 grudnia 2008
165. Kolejne wyróżnienie

Trochę się wyłamię i nie wskażę kolejnych blogów, bo to bardzo trudno wybrać zaledwie pięć. Codziennie zaglądam na dziesiątki blogów i prywatnych stron internetowych, i to o tak różnej tematyce, że mogłoby się zakręcić od tego w głowie, ale ja to uwielbiam, pasjami wręcz :-) Zatem dziękuję wszystkim razem za to, że są, że piszą, fotografują, rysują, tworzą... po prostu dzielą się swoimi pasjami, i za to, że potrafią mnie „zarazić” tymi pasjami, oczarować, zachwycić. Wszyscy jesteście wspaniali! Tak trzymać! :-) Ta nagroda jest też dla Was!
Tu wskazałam kilka, a i tak to tzw. „czubek góry lodowej” ;-D
164. Gdzie ten śnieg się pytam?

Święta tuż-tuż i tylko śniegu brak :-/ Szkoda, bo byłoby jak w bajce albo w zimowej piosence… Z drugiej strony, nie ma co narzekać - wolne dni, odpoczynek, smakowitości na talerzu [uszka z grzybami! Cały rok czekałam na ten smak i zapach, bo tylko w święta tak smakują…], pyszna kawka i książka pod ręką [chyba przeczytam Pamuka i jego Nowe życie - od dawna czeka na swoją kolej], muzyczka leniwie płynąca z głośników [Ram Café 3 Lounge & Chillout] itd. Nie chcę jeszcze robić podsumowania mijającego roku, bo to zawsze dość bolesne jest [na kartce na ogół więcej jednak minusów niż plusów…], no a potem postanowienia noworoczne :-/ Eh! A może w tym roku tego nie zrobię? Taka mała odskocznia od rutyny… Oby mnie tylko jakaś „melancholia” nie chwyciła… Lepiej niech się dzieje, co chce ;-D
poniedziałek, 22 grudnia 2008
163. Kartka... ale jaka!
:-D
PS. Niestety :-/ światła niet, więc zdjęcie przecudnej kartki słabiutkie, za co przepraszam...
piątek, 19 grudnia 2008
162. Konkurs nr 4

= = = moja ukochana książka pt. Smilla w labiryntach śniegu duńskiego pisarza Petera Høeg, wydanie w twardej oprawie z wydawnictwa Świat Książki,
= = = upominek biżuteryjny: ujęta w srebrną zawieszkę mieniąca się duża zimowa śnieżynka Swarovskiego.
Czas - start! Ostatni dzień wpisu: 24 XII do północy. W pierwszy dzień świąt - 25 XII, czyli dzień powstania mojego bloga - losowanie! Jak zawsze poproszę Was o wpisy w komentarz ;-) Ale! Nie ma lekko tym razem ;-D Jest pewien warunek: do udziału w losowaniu zapraszam osoby, które prowadzą własne blogi [hmmm... ;-D możecie zacząć go prowadzić nawet dziś...]. Powodzenia!!!
poniedziałek, 15 grudnia 2008
161. Ku Japonii... zapachowo :-)

Lubicie zapach kadzidełka? Ja mam na ich punkcie prawdziwego fioła. Do tej pory wypróbowałam już tak wiele, że nawet nie potrafiłabym wymienić nazw ich zapachów, firm czy też krajów, z których pochodziły… Niektóre wyrzucałam po kilku sekundach „dymienia” (to te indyjskie :-/ w większości), inne prawdziwie pokochałam (Japonia!). Lubię stożki, bo wydaje mi się, że mają nieco intensywniejszy zapach, ale lubię też dłużej spalające się patyczki. Nazwy tych co ciekawszych zawsze zapisywałam w kajeciku, żeby kupić je po raz drugi, ale… podczas kolejnej wizyty w sklepiku trafiałam na nowy zapach i o „starym” zapominałam ;-D Jedynym zapachem, który zawsze mam w domu i który naprawdę bardzo bardzo lubię jest mięta pieprzowa - choć wolę ją jako olejek zapachowy podgrzewany w kominku, bo na dobre kadzidełka o tym zapachu niestety nie trafiłam. Ostatnio jednak internetowe ścieżki poprowadziły mnie do Zen Style, gdzie… oszalałam z radości :-) Już mają we mnie stałego klienta… Na początek spróbowałam Mountain Breath z serii Fragrance Memories… Cuuuudo! I klasyczny dla mnie zapach białej śliwy (kilka lat temu przywiozłam sobie pudełko z Australii i wciąż mam ten zapach w „pamięci”). To będzie piękny i pogodny grudzień, czuję to :-)
Wciąż nieśmiało zerkam w kierunku Japonii, ale boję się otworzyć szeroko oczy… Onieśmiela mnie ta kultura pełna kontrastów, a z drugiej strony zachwyca - prostotą, pięknem, swoistą czystością, ale i zapachem (od niepamiętnych czasów używam wyłącznie japońskich perfum). Pewnie to takie romantyczne wyobrażenie osoby zupełnie nie obznajomionej z tamtym światem, ale jednak… miło się „kuka” w tamtą stronę :-)
Wciąż nieśmiało zerkam w kierunku Japonii, ale boję się otworzyć szeroko oczy… Onieśmiela mnie ta kultura pełna kontrastów, a z drugiej strony zachwyca - prostotą, pięknem, swoistą czystością, ale i zapachem (od niepamiętnych czasów używam wyłącznie japońskich perfum). Pewnie to takie romantyczne wyobrażenie osoby zupełnie nie obznajomionej z tamtym światem, ale jednak… miło się „kuka” w tamtą stronę :-)
sobota, 13 grudnia 2008
160. Gorączka

Powoli wpadam w panikę :-/ Dziś próbowałam sporządzić listę gwiazdkowych prezentów do kupienia i… aż mnie głowa rozbolała od myślenia… Brakuje mi pomysłów. Są osoby, dla których wiem doskonale, co mam kupić, a są takie - dzieciaczki najczęściej - którym nie mam pojęcia, co podarować :-/ Co roku ten sam problem… żeby się nie powtórzyć, żeby się podobało, żeby było mało przydatne, a po prostu radosne… miły „problem”, ale jednak ;-D Chociaż buszowanie po sklepach z upominkami jest czarujące w pierwszej godzinie, to w każdej kolejnej przypomina tortury - przepychanie się w tłumie innych „łowców” prezentów, narastająca frustracja, hałas, nadmiar zapachów… itp. Wróciłam z gorączką i „pociągającym” noskiem… Jeszcze tego brakowało :-/ przeziębienie…
wtorek, 9 grudnia 2008
159. Dmuchawiec

Oczywiście © MIA Studio Glass prosto z Pakamery… Nie mogłam się opanować ;-) Ale idą święta, prawda? Małe co nieco dla pokrzepienia „zakupoholikowej” duszyczki… Prawda?! ;-D
poniedziałek, 8 grudnia 2008
158. Redaktor

Jeśli w tym tekście znajdziesz błędy merytoryczne, bądź się z nim nie zgadzasz – pisz! komentuj! Chętnie wysłucham, jak to bywa gdzie indziej :-)
Pisane przy kawie zapytała, jak wygląda moja praca w wydawnictwie jako redaktora. Nie jestem pewna, czy powinnam zdradzać, jak to naprawdę wygląda :-) głównie dlatego, że może to Was przerazić [na ogół panuje chaos totalny, a ja tu będę wypisywać zasady… eh!] – to po pierwsze, a po drugie, mogę się wydać zarozumiała w swoich wywodach odnośnie tego, kto może zostać dobrym redaktorem, no i po trzecie – w każdym wydawnictwie są odrębne, wypracowane zasady czy też reguły.
W dziale redakcji [zarówno technicznej, jak i literackiej] pracuję już ponad 10 lat [wcześniej moją miłością były księgarnie, gdzie też spędziłam szmat czasu… a jeszcze przedtem - 5-letnie Technikum Księgarskie… ;-D No stara baba już jestem…]. Pracowałam przez osiem lat w jednym z większych polskich wydawnictw. Na początku przydzielono mnie do działu technicznego, gdzie łyknęłam całą wiedzę o „produkcji” książki: komputerowy skład i łamanie, projekty – tekstu i okładek, typografia, potem dobór papieru, przygotowanie makiety, plików, obsługa drukarni… Z czasem dodatkowo trafiłam pod skrzydła wspaniałej poznańskiej redaktorki H., która podzieliła się ze mną swoją przeogromną wiedzą i doświadczeniem. Dziękuję każdego dnia!!! Moim zdaniem, to jeden z najważniejszych punktów „kariery” pretendującego do miana redaktora – trzeba znaleźć Mistrza, który zgodzi się zdradzić kilka tajników i który cierpliwie przejrzy to, co się samemu zrobiło i wskaże nasze pomyłki. No i zdecyduje, i szczerze o tym powie, czy się nadajesz czy nie. Ja miałam to szczęście – w dziale technicznym był Pan J. z firmy Perfekt, a w dziale redakcji Pani H. Była jeszcze Pani Z. z działu naukowego. Jej też jestem wdzięczna :-)
Kilka lat, oprócz redakcji i korekty, które pod okiem H. szykowałam, nanosiłam poprawki redakcyjne. To była świetna szkoła: wbiłam sobie wtedy do głowy wszystkie podstawowe błędy, jakie popełniają tłumacze; dowiedziałam się, co to za koszmar pracować z kiepsko przygotowanym tekstem [zdarzało mi się już przepisywać książkę, a nie tylko nanosić poprawki, tyle było błędów!], na co zwracać uwagę i jak nie zaginąć w gąszczu notatek i znaków od tłumaczy, redaktorów i korektorów. Pewnego dnia zaczęłam sama przygotowywać teksty – zarówno redakcyjnie, jak i korektorsko; no a potem zdarzało mi się projektować książkę i szykować ją na każdym kolejnym etapie :-) Kiedyś muszę policzyć, ile książek uszykowałam, bo na pewno idą już w setki…
Po tych latach doświadczeń, kiedy jestem samodzielną redaktorką [choć wciąż się tak nie czuję ;-) ] wiem, że niekoniecznie trzeba być polonistą, by stać się dobrym redaktorem. Najważniejszą cechą jest szalona wręcz dokładność, spostrzegawczość, bystrość, konsekwencja, analityczny i „otwarty” umysł, który obejmuje całą książkę, a nie tylko poszczególne, czytane właśnie zdanie… Możecie mi wierzyć, że nie jest miarą redaktora liczba książek, które przeczytał. Zdecydowanie nie! Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie – osoby, które „łykają” książki jedna za drugą nie mogą być dobrymi redaktorami, bo one „podążają” za treścią, za akcją książki, a nie zwracają uwagi na błędy, na opuszczenia w tłumaczeniu, na literówki itp. nawet nie zaglądają do oryginału, z którego tekst był tłumaczony, a to podstawowy błąd! Takie osoby po prostu „nie wyodrębniają” braku poprawności językowej z tekstu. Nie wiem, czy to jest zrozumiałe, to, co piszę, ale za czasów, gdy pracowałam w księgarni, najważniejsza dla mnie była treść powieści, bohaterowie, wartka i płynna akcja, a nie poprawny język; ja nawet błędnej ortografii nie zauważałam, bo i po co ;-) Dopiero potem nauczyłam się „widzieć” błędy. Jeden wielki minus tej pracy jest taki, że gdy teraz zabieram się za czytanie książki dla przyjemności, jednocześnie chwytam ołówek… To taki bezsensowny odruch… No i widzę literówki :-/ nawet u najlepszych wydawców… Co w sumie nie jest złe :-D – nie przejmuję się aż tak bardzo, każdy w końcu popełnia błędy…
Generalnie proces redakcyjny wygląda tak [może to się różnić w poszczególnych wydawnictwach – niektórzy czytają tekst na ekranie komputera, inni na papierze z ołówkiem w ręce; ja należę do tych drugich – nie uznaję czytania na ekranie]:
== gdy książka wraca od tłumacza, trzeba przejrzeć ogólnie wydruk i zatwierdzić go do dalszych prac [bądź odesłać do poprawek do tłumacza, lub wręcz odrzucić – tak! koniecznie! – gdy widać, że tłumacz sobie nie poradził z tekstem oryginalnym; warto wiedzieć, że nie ma co oszczędzać na tłumaczu – koszty, a przede wszystkim czas, jaki zajmuje „ratowanie” takiego tłumaczenia są przeogromne];
== tekst trafia w ręce doświadczonego redaktora, który czyta tłumaczenie wraz z oryginałem np. angielskim czy niemieckim – zależy z jakiego był języka tłumaczony tekst :-) ; to pierwsze czytanie jest bardzo męczące, ponieważ trzeba sprawdzić, czy wszystko jest przetłumaczone zdanie po zdaniu, czy poprawnie czasowo, czy nie ma błędów w imionach, nazwiskach, nazwach własnych, datach itd., a jednocześnie kontrolować treść i jej logikę, przy okazji wyłapując lapsusy językowe i inne „kwiatki”, również ortograficzne, stylistyczne, gramatyczne i interpunkcyjne; zdarza się, że sam autor popełnił błąd, np. merytoryczny, i wtedy redaktor [czasem wraz z tłumaczem, który ma oczywiście, jeśli chce, wgląd w prace redakcyjne] podejmuje decyzję, co z tym zrobić [przypis czy od razu poprawka];
== po czytaniu redakcyjnym książka trafia do działu technicznego, gdzie te wszystkie poprawki są nanoszone w wersji elektronicznej; i tu: jeśli tekst był łatwy, bez wielu błędów, to od razu jest łamany na format książki, szykowany jest projekt typograficzny itd.;
== wydruk trafia do pierwszej korekty [to zawsze ktoś inny niż redaktor; ta praca jest potem przeglądana przez redaktora prowadzącego całą pracę nad książką], czyli sprawdzenia, że wszystko zostało naniesione; na tym etapie też jeszcze się znajdują błędy, np. w dzieleniu słów, gdyż niewiele słowników komputerowych sobie z tym radzi;
== książka znów trafia do działu technicznego;
== wydruk wędruje do drugiej korekty – dokładne czytanie [kolejna osoba];
== znów dział techniczny;
== rewizja, czyli ostatnie poprawki;
== znów dział techniczny, skąd plik trafia odpowiednio przygotowany do druku.
Na każdym etapie redaktor prowadzący sprawdza pracę przynajmniej dwóch korektorów oraz współpracuje z redaktorem technicznym i grafikiem, bo czasem trzeba coś wyciąć z tekstu, żeby pasowało na stronie, czasem trzeba coś dodać. Potrzebna jest też pomoc sekretarza, który uzupełnia dane na stronę redakcyjną [copyright, dane osób współpracujących, adres wydawcy, ISBN itd.]. Prawdą jest niestety, że najczęściej goni redaktora… czas :-/ Nie zawsze jest go tyle, by uszykować książkę ze spokojem, dopieszczając tekst… Niestety…
PS. są szkoły wspomagające naukę redaktorów; warto zaglądać na stronę Wirtualnego Wydawcy – tu znajdziesz informacje na temat szkoleń, seminariów, studiów itd.
Pisane przy kawie zapytała, jak wygląda moja praca w wydawnictwie jako redaktora. Nie jestem pewna, czy powinnam zdradzać, jak to naprawdę wygląda :-) głównie dlatego, że może to Was przerazić [na ogół panuje chaos totalny, a ja tu będę wypisywać zasady… eh!] – to po pierwsze, a po drugie, mogę się wydać zarozumiała w swoich wywodach odnośnie tego, kto może zostać dobrym redaktorem, no i po trzecie – w każdym wydawnictwie są odrębne, wypracowane zasady czy też reguły.
W dziale redakcji [zarówno technicznej, jak i literackiej] pracuję już ponad 10 lat [wcześniej moją miłością były księgarnie, gdzie też spędziłam szmat czasu… a jeszcze przedtem - 5-letnie Technikum Księgarskie… ;-D No stara baba już jestem…]. Pracowałam przez osiem lat w jednym z większych polskich wydawnictw. Na początku przydzielono mnie do działu technicznego, gdzie łyknęłam całą wiedzę o „produkcji” książki: komputerowy skład i łamanie, projekty – tekstu i okładek, typografia, potem dobór papieru, przygotowanie makiety, plików, obsługa drukarni… Z czasem dodatkowo trafiłam pod skrzydła wspaniałej poznańskiej redaktorki H., która podzieliła się ze mną swoją przeogromną wiedzą i doświadczeniem. Dziękuję każdego dnia!!! Moim zdaniem, to jeden z najważniejszych punktów „kariery” pretendującego do miana redaktora – trzeba znaleźć Mistrza, który zgodzi się zdradzić kilka tajników i który cierpliwie przejrzy to, co się samemu zrobiło i wskaże nasze pomyłki. No i zdecyduje, i szczerze o tym powie, czy się nadajesz czy nie. Ja miałam to szczęście – w dziale technicznym był Pan J. z firmy Perfekt, a w dziale redakcji Pani H. Była jeszcze Pani Z. z działu naukowego. Jej też jestem wdzięczna :-)
Kilka lat, oprócz redakcji i korekty, które pod okiem H. szykowałam, nanosiłam poprawki redakcyjne. To była świetna szkoła: wbiłam sobie wtedy do głowy wszystkie podstawowe błędy, jakie popełniają tłumacze; dowiedziałam się, co to za koszmar pracować z kiepsko przygotowanym tekstem [zdarzało mi się już przepisywać książkę, a nie tylko nanosić poprawki, tyle było błędów!], na co zwracać uwagę i jak nie zaginąć w gąszczu notatek i znaków od tłumaczy, redaktorów i korektorów. Pewnego dnia zaczęłam sama przygotowywać teksty – zarówno redakcyjnie, jak i korektorsko; no a potem zdarzało mi się projektować książkę i szykować ją na każdym kolejnym etapie :-) Kiedyś muszę policzyć, ile książek uszykowałam, bo na pewno idą już w setki…
Po tych latach doświadczeń, kiedy jestem samodzielną redaktorką [choć wciąż się tak nie czuję ;-) ] wiem, że niekoniecznie trzeba być polonistą, by stać się dobrym redaktorem. Najważniejszą cechą jest szalona wręcz dokładność, spostrzegawczość, bystrość, konsekwencja, analityczny i „otwarty” umysł, który obejmuje całą książkę, a nie tylko poszczególne, czytane właśnie zdanie… Możecie mi wierzyć, że nie jest miarą redaktora liczba książek, które przeczytał. Zdecydowanie nie! Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie – osoby, które „łykają” książki jedna za drugą nie mogą być dobrymi redaktorami, bo one „podążają” za treścią, za akcją książki, a nie zwracają uwagi na błędy, na opuszczenia w tłumaczeniu, na literówki itp. nawet nie zaglądają do oryginału, z którego tekst był tłumaczony, a to podstawowy błąd! Takie osoby po prostu „nie wyodrębniają” braku poprawności językowej z tekstu. Nie wiem, czy to jest zrozumiałe, to, co piszę, ale za czasów, gdy pracowałam w księgarni, najważniejsza dla mnie była treść powieści, bohaterowie, wartka i płynna akcja, a nie poprawny język; ja nawet błędnej ortografii nie zauważałam, bo i po co ;-) Dopiero potem nauczyłam się „widzieć” błędy. Jeden wielki minus tej pracy jest taki, że gdy teraz zabieram się za czytanie książki dla przyjemności, jednocześnie chwytam ołówek… To taki bezsensowny odruch… No i widzę literówki :-/ nawet u najlepszych wydawców… Co w sumie nie jest złe :-D – nie przejmuję się aż tak bardzo, każdy w końcu popełnia błędy…
Generalnie proces redakcyjny wygląda tak [może to się różnić w poszczególnych wydawnictwach – niektórzy czytają tekst na ekranie komputera, inni na papierze z ołówkiem w ręce; ja należę do tych drugich – nie uznaję czytania na ekranie]:
== gdy książka wraca od tłumacza, trzeba przejrzeć ogólnie wydruk i zatwierdzić go do dalszych prac [bądź odesłać do poprawek do tłumacza, lub wręcz odrzucić – tak! koniecznie! – gdy widać, że tłumacz sobie nie poradził z tekstem oryginalnym; warto wiedzieć, że nie ma co oszczędzać na tłumaczu – koszty, a przede wszystkim czas, jaki zajmuje „ratowanie” takiego tłumaczenia są przeogromne];
== tekst trafia w ręce doświadczonego redaktora, który czyta tłumaczenie wraz z oryginałem np. angielskim czy niemieckim – zależy z jakiego był języka tłumaczony tekst :-) ; to pierwsze czytanie jest bardzo męczące, ponieważ trzeba sprawdzić, czy wszystko jest przetłumaczone zdanie po zdaniu, czy poprawnie czasowo, czy nie ma błędów w imionach, nazwiskach, nazwach własnych, datach itd., a jednocześnie kontrolować treść i jej logikę, przy okazji wyłapując lapsusy językowe i inne „kwiatki”, również ortograficzne, stylistyczne, gramatyczne i interpunkcyjne; zdarza się, że sam autor popełnił błąd, np. merytoryczny, i wtedy redaktor [czasem wraz z tłumaczem, który ma oczywiście, jeśli chce, wgląd w prace redakcyjne] podejmuje decyzję, co z tym zrobić [przypis czy od razu poprawka];
== po czytaniu redakcyjnym książka trafia do działu technicznego, gdzie te wszystkie poprawki są nanoszone w wersji elektronicznej; i tu: jeśli tekst był łatwy, bez wielu błędów, to od razu jest łamany na format książki, szykowany jest projekt typograficzny itd.;
== wydruk trafia do pierwszej korekty [to zawsze ktoś inny niż redaktor; ta praca jest potem przeglądana przez redaktora prowadzącego całą pracę nad książką], czyli sprawdzenia, że wszystko zostało naniesione; na tym etapie też jeszcze się znajdują błędy, np. w dzieleniu słów, gdyż niewiele słowników komputerowych sobie z tym radzi;
== książka znów trafia do działu technicznego;
== wydruk wędruje do drugiej korekty – dokładne czytanie [kolejna osoba];
== znów dział techniczny;
== rewizja, czyli ostatnie poprawki;
== znów dział techniczny, skąd plik trafia odpowiednio przygotowany do druku.
Na każdym etapie redaktor prowadzący sprawdza pracę przynajmniej dwóch korektorów oraz współpracuje z redaktorem technicznym i grafikiem, bo czasem trzeba coś wyciąć z tekstu, żeby pasowało na stronie, czasem trzeba coś dodać. Potrzebna jest też pomoc sekretarza, który uzupełnia dane na stronę redakcyjną [copyright, dane osób współpracujących, adres wydawcy, ISBN itd.]. Prawdą jest niestety, że najczęściej goni redaktora… czas :-/ Nie zawsze jest go tyle, by uszykować książkę ze spokojem, dopieszczając tekst… Niestety…
PS. są szkoły wspomagające naukę redaktorów; warto zaglądać na stronę Wirtualnego Wydawcy – tu znajdziesz informacje na temat szkoleń, seminariów, studiów itd.
niedziela, 7 grudnia 2008
157. Pory roku...
PS. kiedyś o tym napiszę, dziś tylko wspomnę - mam totalnego świra na punkcie zegarków na rękę… W nowym numerze „Werandy” jest niesamowity artykuł na kilka stron właśnie o historii czasomierzy. Liczne przepiękne zdjęcia jednych z najdroższych egzemplarzy świata cudownie dopełniają opowieść. Warto zobaczyć!
sobota, 6 grudnia 2008
156. Kartki
A na fotce tegoroczne zdobycze z allegro jeszcze przed cięciem - papierki świąteczne, stempelki [oczywiście ;-) śnieżki i gwiazdeczki], zielony tusz pigmentowy, choineczki z papieru Mulberry…
środa, 3 grudnia 2008
155. I love Your blog

Zgodnie z zasadami tej zabawy powinnam:
-- wstawić logo „I love Your blog” na swoim blogu,
-- wstawić linki do osób, które wyróżniły mój blog,
-- nominować siedem kolejnych blogów i wstawić do nich linki,
-- zostawić wiadomość o nagrodzie na wyróżnionych blogach.
-- wstawić logo „I love Your blog” na swoim blogu,
-- wstawić linki do osób, które wyróżniły mój blog,
-- nominować siedem kolejnych blogów i wstawić do nich linki,
-- zostawić wiadomość o nagrodzie na wyróżnionych blogach.
A oto linki do blogów, które wybrałam [eh, nie było łatwo, a to, że nie ma w tej siódemce Twojego bloga, to tylko dlatego, że jestem ograniczona :-/ właśnie cyfrą 7]:
1. House of Art – za dzielenie się wspaniałymi pomysłami na prace ręczne :-)
2. Latarnia – za cudowne, fotograficzne i nie tylko, spojrzenie na świat
3. Zosikowe lekturki – za piękne opowieści o książkach
4. Dziennik literacki – za inspirujące recenzje książek
5. White Plate – za to, że zawsze jestem rozkosznie głodna, gdy oglądam te smakowite stronki ;-D
6. Notes Mia Mi – za prześliczne ilustracje
7. Królewna i jej Poznański blog – bo kocham Poznań :-D
1. House of Art – za dzielenie się wspaniałymi pomysłami na prace ręczne :-)
2. Latarnia – za cudowne, fotograficzne i nie tylko, spojrzenie na świat
3. Zosikowe lekturki – za piękne opowieści o książkach
4. Dziennik literacki – za inspirujące recenzje książek
5. White Plate – za to, że zawsze jestem rozkosznie głodna, gdy oglądam te smakowite stronki ;-D
6. Notes Mia Mi – za prześliczne ilustracje
7. Królewna i jej Poznański blog – bo kocham Poznań :-D
154. Dom nad jeziorem

Dom nad jeziorem w reżyserii Alejandro Agresti to taki sobie film… no dobra, powiem wprost ;-) to babski film, romantyczny wyciskacz łez bez sensu i składu niestety itp., ale może się podobać ze względu na głównych aktorów: Sandrę Bullock i Keanu Reevesa [ta para spotkała się już wcześniej na planie przebojowego Speed] oraz cudowną, architektoniczną panoramę miasta Chicago. Choć mnie akurat nie to przyciągnęło do telewizora ;-) To tytułowy dom nad jeziorem… Hmmm… W porządku, przyznam się: jeszcze uśmiech Ebona Moss-Bachrach ;-D Ale wracając do tego przepięknego domu ze szkła i stali… Dom został zaprojektowany i ekspresowo [projekt i dokumentacja: 2 tygodnie; konstrukcja: 4 dni] wybudowany nad Maple Lake koło Chicago specjalnie na potrzeby tego filmu. Zaraz po skończonych zdjęciach dom został rozebrany. Nie był funkcjonalny, tzn. nie podciągnięto elektryki itp. przydatnych w życiu codziennym „drobiazgów”, to tylko konstrukcja, ale jaka piękna! Przy projekcie pracowało też studio architektoniczne McDonough Association oraz Troy Osman, koordynator prac budowlanych. Projekt zdobył nagrodę Merit ze Structural Engineers Association w Illinois. Niesamowity, prawda?
PS1. zostałam wyróżniona przez festoon plakietką „I love Your blog”. Na razie muszę ochłonąć z wrażenia ;-) Odpowiem na pewno, ale za małą chwilkę... No i dziękuję!!!
PS2. Globalistka przyszpiliła mi drugą plakietkę ;-) - dziękuję! - dlatego następny post za momencik...
poniedziałek, 1 grudnia 2008
153. Grudzień...

Pierwszy grudnia… Zaczyna się wielkie odliczanie ;-) do świąt, do sylwestra… A ja leniwie sobie sączę kawkę z baileysem i mam cichą nadzieję, że mnie to szaleństwo nie ogarnie ;-) Pewnie płonną, a wiem to chociażby stąd, że na terenie Targów Poznańskich [wejście od strony ul. Bukowskiej] w najbliższy czwartek zaczyna się Festiwal Sztuki i Przedmiotów Artystycznych – istny raj dla miłośników wszelkich prac ręcznych: od papieru i kartek po decoupage, od fotografii po… hmmm… farby olejne, od słomek po wstążeczki, no i co tam tylko jeszcze można wykorzystać ;-) Już jestem chora, bo wiem, że się nie oprę tym cudeńkom. Zresztą na stronach bardzo uzdolnionych blogerek widziałam już przepiękne kartki świąteczne… własnoręcznie wykonane! :-/ Czas się wziąć do pracy, prawda?
Poza tym cieszy mnie bardzo perspektywa wolnych dni, odpoczynku od prac redakcyjnych [a przynajmniej mam taką nadzieję :-/ bo przecież nigdy nic nie wiadomo…], kolorowego i pachnącego świerkiem oraz przyprawami domu, gwiazdkowych światełek w oknie… Eh, życie jest piękne, co? :-D
Poza tym cieszy mnie bardzo perspektywa wolnych dni, odpoczynku od prac redakcyjnych [a przynajmniej mam taką nadzieję :-/ bo przecież nigdy nic nie wiadomo…], kolorowego i pachnącego świerkiem oraz przyprawami domu, gwiazdkowych światełek w oknie… Eh, życie jest piękne, co? :-D
Subskrybuj:
Posty (Atom)